30 dni z książkami (11)

Dzień 11. Książka, dzięki której zaraziłeś się czytaniem.

Można powiedzieć, że moja przygoda z czytaniem rozpoczęła się od spotkania z pewnym psem, który zwykł jeździć koleją. Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy wsiadłam razem z nim do pociągu. Był upalny i słoneczny, a ja nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy z wagi tej podróży. Lampo odkrył przede mną zupełnie nieznany mi dotąd świat.  Stałam się nieodłącznym towarzyszem jego wojaży, które śledziłam z zapartym tchem i nie muszę Wam chyba mówić, że gdy serce mojego przyjaciela przestało bić, pękło i moje. Łzy lały się rzewnie i nie pomagały żadne słowa pocieszenia. Lampo był przecież prawdziwy, przez moment żył w mojej wyobraźni i już na zawsze tam pozostanie.



Kiedy pogodziłam się z jego odejściem, nie pozostawało mi nic innego, jak wsiąść do pociągu i kontynuować moją przygodę. Los chciał, że kolejna stacja na mojej drodze znajdowała się w niewielkiej miejscowości o dźwięcznej nazwie Bullerbyn... Myślę, że to właśnie w tym miejscu, od mieszkającym tam dzieci, załapałam czytelniczego wirusa. Spędziłam z nimi mnóstwo wspaniałych chwil, do który wielokrotnie później wracałam. Za każdym razem tak samo intensywnie przeżywałam to spotkanie i do dziś rzewnie wspominam moją przyjaźń z Lisą, Anną, Brittą, Lassem, Bossem, Olem i Kerstin oraz wszystkie nasze przygody. 


Opuszczając Bullerbyn wiedziałam, że przepadłam i to z kretesem ;)

P.S. Podczas pisania tego posta przypadkiem trafiłam na filmową ekranizację "Dzieci z Bullerbyn". Koniecznie muszę ją zobaczyć! ;)

Komentarze

  1. "O psie, który jeździł koleją" jakoś specjalnie mnie nie porwało. Już bardziej "Dzieci z Bullerbyn", ale to też nie jest chyba lektura, która zaraziła mnie czytaniem. Muszę się zastanowić, co to mogło być...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym nie umiała na to pytanie odpowiedź tak, jak Ty. Dwa tytuły i wiesz na pewno, że to od tego się zaczęło... O psie... ledwie pamiętam, będę musiała sobie przypomnieć, a Dzieci z Bullerbyn i ja chętnie czytałam :) I popatrz jak to się zmienia, dzisiejsze nastolatki czytają Harry'ego Pottera... A my zbyt wielkiego wyboru nie mieliśmy, wbrew pozorom, a mimo to - czytaliśmy non stop. Kilkanaście książek w tygodniu (tak było ze mną) i wydeptana ścieżka do biblioteki... Fakt, że książki młodzieżowe były stosunkowo cienkie, ale można było odlecieć do innego świata! Czasami tęsknię za tamtymi czasami, kiedy największym smutkiem mogło być to, że pies w książce umarł... Piękne.

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko. Ja już chyba nie pamiętam tytułu książki, od której się to wszystko zaczęło. Czytam odkąd pamiętam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O ile bez problemu wymienię pierwsze przeczytane "własnoręcznie" książki, o tyle takiej, która mnie zachęciła do znajomości z książkami nie potrafię wymienić. Były ze mną od zawsze, rodzice czytali mi na moje żądanie odkąd pamiętam. Myślę, że nawet nie mogę powiedzieć o "zachęcaniu", bo u mnie po prostu nie było innej opcji - to tak, jakby spróbować określić, co mnie zachęciło do chodzenia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedawno ponownie czytałam "o psie ..." znowu łezka mi poleciała.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz