"Lekcje włoskiego" Peter Pezzelli

Tytuł: "Lekcje włoskiego"
Autor: Peter Pezzelli
Liczba stron: 462
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Okładka: miękka
Wymiary: 12,5x19,5


"Carter Quinn, po powrocie z college'u do rodzinnego Rhode Island, postanawia nauczyć się włoskiego. Pragnie wyjechać do kraju miłości i wina, z nadzieją, że spotka tam kobietę swojego życia. Nauka obcego języka nie jest jednak prosta, a to za sprawą nauczyciela, Giancarlo. Ekscentryczny staruszek, profesora muzyki, który od lat jej nie tworzy, mieszka sam. Włochy opuścił przed laty. Dlaczego? O to pytać nie wolno.


Wspólna podróż do krainy dzieciństwa Giancarlo zbliży obydwu mężczyzn. Będzie to prawdziwa lekcja nie tylko włoskiego, ale i - a może przede wszystkim - życia." [Wydawnictwo Literackie]

A miało być tak pięknie, bo po włosku... Nic tylko nudy na pudy, gdzie tytułowe lekcje włoskiego trwają niemalże przez połowę książki. Eh, przynajmniej tytuł nie kłamie, bo reszta opisu to wierutne bzdury proszę Państwa! Chłopak uczy się włoskiego, ponieważ "zakochał się" od pierwszego wejrzenia we Włoszce, z którą zamienił zaledwie kilka słów. Oczywiście - niesamowicie pięknej Włoszce. Lekcji udziela mu profesor muzyki, rodowity Włoch, który opuścił ojczyznę 30 lat temu. Nie nazwałabym jednak staruszkiem mężczyzny w okolicach pięćdziesiątki, jak to poczynił autor tego nieszczęsnego opisu. Wracając jednak do fabuły. Gdy już Carter się włoskiego naumiał, a trwało to 200 stron tekstu i to nawet z hakiem, przyszedł czas na podróż. Cel? Odnaleźć piękność o imieniu Elena i wyznać jej swoje uczucia. I w tym momencie, kto nie czytał a zamierza, niech sobie daruje dalszą lekturę, ponieważ zamierzam niemiłosiernie spoilerować. Chociaż może niech przeczyta i się przed tym "dziełem" ustrzeże.


Quinn leci do Włoch, a co by mu nudno nie było dostaje również do wypełnienia swego rodzaju misję, którą powierzył mu jego włoski mistrz - Giancarlo. Otóż chłopak ma za zadanie oddać niedziałający zegarek (spadek po ojcu) bratu Włocha. Tak się składa, że zamieszkuje on okolice, z których pochodzi Elena, więc wszystko odbywa się przy okazji i po drodze. Zanim jednak to nastąpi nasz bohater sobie podróżuje. A to Rzym, a to Piza, trochę Florencji. Tu kogoś spotka, tam z kimś pogada. Bla, bla, bla. Gdy już w końcu udaje mu się dotrzeć do swej wybranki, zamiast zaimponować jej swoją znajomością włoskiego wdaje się w bójkę z jej... narzeczonym. Tak, tak moi mili, piękna Elena jest zaręczona, a przyjazd Cartera potraktowała jako dobry pretekst, żeby wzbudzić zazdrość w swoim wybranku (pokłócili się akurat tego ranka). No i bum! Czar prysł. Zostaje jeszcze tylko oddać zegarek, a przy okazji pomieszkać sobie u rodzinki profesora, dowiedzieć się co nie co o jego przeszłości, na koniec ściągnąć go do Włoch (zaginięcie brata) i pozwolić pogodzić się z przeszłością. Jeszcze o tym nie wiecie, ale Wam powiem, a co! Wszystko Wam mówię w końcu. Antonella, bo tak jej na imię, rozkochała w sobie obu braci, a że z dwoma być nie mogła, wybrała tego, którego jak sama stwierdziła - bardziej kochała. I tak oto nasz biedny Giancarlo ze złamanym sercem opuścił Włochy i nie mógł się z tym faktem pogodzić jeszcze przez dobre 30 lat. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a jak. Przyjechał, odnalazł brata, pogadał z Antonellą i już.


Co z Carterem? Otóż chłopak już w samolocie powrotnym zaczął snuć nowe plany. Tym razem zafascynowała go kultura francuska o imieniu Sheila. Taa... przypomniał sobie o swojej uroczej sąsiadce, która w czasie gdy on uganiał się za Eleną wyjechała do Francji. Cudze chwalicie, swego nie znacie - chciałoby się rzec.


Po prostu rozłożyła mnie na łopatki ta książka. Lekcja życia? Chyba lekcja, jak nie pisać książek. Czuję się straszliwie rozczarowana. Być może żywiłam zbyt wielkie nadzieje z tym tytułem. Ba! Na pewno żywiłam zbyt wielkie nadzieje. Pytanie tylko, czy moje rozczarowanie musiało być tak ogromne? Zdecydowanie odradzam. Straszliwie się wynudziłam. Oooo - duże ziewnięcie na koniec.


Wybaczcie, ale po prostu musiałam. Musiałam napisać to, co napisałam. Aż mi się smutno teraz zrobiło :(

Komentarze

  1. Oj, takie rozczarowania są najgorsze :( Pewnie bym kiedyś sięgnęła po tę książkę. Teraz wiem, że nie warto. Chyba że może być podręcznikiem do włoskiego? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety na podręcznik do włoskiego również się nie nadaje... Możesz dzięki niej poznać zaledwie kilka słów i nic więcej :(

      Usuń

Prześlij komentarz