Tytuł: "Irlandzki sweter"
Autor: Nicole R. Dickson
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Okładka: miękka
Wymiary: 13,5x20,5
Chociaż Święta i Nowy Rok już za nami, dzisiaj słów kilka o książce, która w ten magiczny czas sprawdziła się idealnie ;)
W chłodne dni nie ma to jak ciepły wełniany sweter. Wiedzą coś na ten temat mieszkańcy pewnej małej irlandzkiej wyspy, gdzie od lat tradycją są robione na drutach ganseje - każdy inny, ze wzorem odzwierciedlającym charakter jego właściciela. To właśnie historie tych niespotykanych nigdzie indziej swetrów będzie zgłębiała główna bohaterka powieści Dickson - Rebecca Moray, młoda archeolog, która właśnie dostała grant na napisanie swojej pierwszej książki. Żeby tak całkiem sielsko nie było musicie wiedzieć, że Rebecca ma za sobą bolesną przeszłość i w podróż na wyspę udała się razem ze swoją 6-letnią córką Rowan.
Z pozoru mogłoby się wydawać, że "Irlandzki sweter" to takie zwykłe czytadło. Nic bardziej mylnego! Mnie ta książka m.in. zainspirowała do chwycenia za druty i muszę Wam powiedzieć, że szalik już się robi, a patrząc na pogodę za oknem na pewno się przyda :D Ze swetrem jeszcze się wstrzymam, ale kto wie, może już niedługo wskoczę i na ten "level".
Tymczasem z czystym sumieniem mogę polecić Wam książkę Dickson, bo dawno nie miałam w ręku tak ciepłej i kojącej lektury. Autorka stworzyła niesamowity klimat i sprawiła, że sama zaczęłam marzyć o takim miejscu jak ta niepozorna irlandzka wysepka, na którą wysłała Rebeccę. Miejscu, gdzie wszyscy się znają i są jak jedna wielka rodzina tętniąca życzliwością i nosząca ciepło w sercu. Nie brak w niej oczywiście konfliktów i bolesnych historii, ale w końcu takie bywa życie i trzeba się z tym pogodzić. I właśnie o tym jest ta książka - o godzeniu się z przeszłością, o żegnaniu się - z bolesnymi wspomnieniami, z bliskimi, którzy odeszli... I o lepszym jutrze, które czeka na nas, gdy zdecydujemy się już ruszyć dalej.
Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Ta historia potrafiła mnie zarówno wzruszyć, jak i rozbawić. Bohaterom wierzyłam i razem z nimi przeżywałam wszystkie trudne, jak i szczęśliwe chwile. Wyspa miała cudowny i niepowtarzalny czar, a rozwój wydarzeń przykuwał uwagę i nie pozwalał oderwać się od lektury. Tym, co mnie jednak najbardziej urzekło, to wspomniane wyżej ciepło, które rozlało się również i w moim sercu podczas lektury. Bardzo chętnie wrócę jeszcze kiedyś do "Irlandzkiego swetra", zwłaszcza gdy dokuczy mi zbyt duży chłód ;)
Autor: Nicole R. Dickson
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Okładka: miękka
Wymiary: 13,5x20,5
Chociaż Święta i Nowy Rok już za nami, dzisiaj słów kilka o książce, która w ten magiczny czas sprawdziła się idealnie ;)
W chłodne dni nie ma to jak ciepły wełniany sweter. Wiedzą coś na ten temat mieszkańcy pewnej małej irlandzkiej wyspy, gdzie od lat tradycją są robione na drutach ganseje - każdy inny, ze wzorem odzwierciedlającym charakter jego właściciela. To właśnie historie tych niespotykanych nigdzie indziej swetrów będzie zgłębiała główna bohaterka powieści Dickson - Rebecca Moray, młoda archeolog, która właśnie dostała grant na napisanie swojej pierwszej książki. Żeby tak całkiem sielsko nie było musicie wiedzieć, że Rebecca ma za sobą bolesną przeszłość i w podróż na wyspę udała się razem ze swoją 6-letnią córką Rowan.
Z pozoru mogłoby się wydawać, że "Irlandzki sweter" to takie zwykłe czytadło. Nic bardziej mylnego! Mnie ta książka m.in. zainspirowała do chwycenia za druty i muszę Wam powiedzieć, że szalik już się robi, a patrząc na pogodę za oknem na pewno się przyda :D Ze swetrem jeszcze się wstrzymam, ale kto wie, może już niedługo wskoczę i na ten "level".
Tymczasem z czystym sumieniem mogę polecić Wam książkę Dickson, bo dawno nie miałam w ręku tak ciepłej i kojącej lektury. Autorka stworzyła niesamowity klimat i sprawiła, że sama zaczęłam marzyć o takim miejscu jak ta niepozorna irlandzka wysepka, na którą wysłała Rebeccę. Miejscu, gdzie wszyscy się znają i są jak jedna wielka rodzina tętniąca życzliwością i nosząca ciepło w sercu. Nie brak w niej oczywiście konfliktów i bolesnych historii, ale w końcu takie bywa życie i trzeba się z tym pogodzić. I właśnie o tym jest ta książka - o godzeniu się z przeszłością, o żegnaniu się - z bolesnymi wspomnieniami, z bliskimi, którzy odeszli... I o lepszym jutrze, które czeka na nas, gdy zdecydujemy się już ruszyć dalej.
Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Ta historia potrafiła mnie zarówno wzruszyć, jak i rozbawić. Bohaterom wierzyłam i razem z nimi przeżywałam wszystkie trudne, jak i szczęśliwe chwile. Wyspa miała cudowny i niepowtarzalny czar, a rozwój wydarzeń przykuwał uwagę i nie pozwalał oderwać się od lektury. Tym, co mnie jednak najbardziej urzekło, to wspomniane wyżej ciepło, które rozlało się również i w moim sercu podczas lektury. Bardzo chętnie wrócę jeszcze kiedyś do "Irlandzkiego swetra", zwłaszcza gdy dokuczy mi zbyt duży chłód ;)
Mam te książkę i ją przeczytałam również dużą przyjemnością.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Twoja opinią o niej.
Moim marzeniem jest nauczyć się robić na drutach, ale nie mam teraz na to czasu i cierpliwości. Może gdy skończe studia, które odbierają mi każdą chwilę mojego czasu :)) Ale już przy czytaniu Twojej opinii czułam takie ogarniające ciepło. Szkoda, że takie miejsca jak w książce znajdują się tylko tam ;)
OdpowiedzUsuńA i pochwal się szalikiem :)
Już o książce słyszałam, i chyba się na nią skuszę :)
OdpowiedzUsuńRzadko czytam romansowe historie, ale ta wyjątkowo mi przypadła do serca - sięgnęłam po nią zresztą dzięki Natannie - i nawet została na mojej półce, prawdziwy rodzynek, bo nie zbieram tego typu książek, a to już o czymś świadczy. Piękna historia!
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się nad tym tytułem jakiś czasu temu robiąc listę lektur na stronie wydawnictwa - i widzę, że warto.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, dokładnie takie odczucia miałam gdy czytałam tą powieść. A przy tym najbardziej podobało mi się, że ta społeczność, chociaż sympatyczna, nie było przesłodzona. No i trudno się oprzeć Irlandii, co nie?
OdpowiedzUsuń