"House of cards. Bezwzględna gra o władzę" Michael Dobbs

Tytuł: "House of cards. Bezwzględna gra o władzę"
Autor: Michael Dobbs
Liczba stron: 416
Wydawnictwo: Znak
Okładka: miękka
Wymiary: 14,5x20,5


To takie naiwne z mojej strony, ale rozczarowałam się, gdy na kartach tej powieści nie zastałam Francisa Underwooda i przygniotło mnie jak wielką ignorancją okazało się mniemanie, że amerykański serial z Kevinem Spacey jest pierwszą ekranizacją "House of cards". Hmm... musiałam to jakoś przełknąć i nie było łatwo, zwłaszcza na początku, bo jakoś mnie ta książka nie porwała. Bohaterowie wydali mi się jacyś inni, niż ci ukazani mi na ekranie. Nudniejsi, bez wyrazu i tacy jacyś... starzy, zwłaszcza Underwood. Ten książkowy zdecydowanie nie miał tyle ikry, co serialowy. Do czasu....

Książka gdzieś tak w połowie zaczyna się bowiem rozkręcać i czyta się ją coraz sprawniej i coraz szybciej, nawet jak na mój kompletny brak zainteresowania polityką. Tutaj przybiera bowiem ona formę manipulacji i to przerażającej, a wręcz śmiertelnej. Tak, tak, okładka nie kłamie, ktoś tu ma krew na rękach i niewiele sobie z tego robi. W końcu są wyższe cele, a żeby je osiągnąć trzeba być czasem bezwzględnym.

Przeraża mnie taki świat. Świat ludzi gotowych na wszystko i nie mających żadnych skrupułów. Świat, w którym "zaufanie" i "prawda" są pojęciami już nie tyle co przereklamowanymi, co powoli wręcz abstrakcyjnymi. I mam taki przebłysk: ile w tym prawdy? Czy polityka rzeczywiście jest w głównej mierze grą pozorów, układów i szantaży? Czy już naprawdę nie liczy się człowiek, a ważna jest tylko władza? I ten wszechobecnych strach pokonanych, którym karmią się zwycięzcy. Pławią się w nim i upajają jego ogromem... Brr!

Pomimo tego, że książka w drugiej połowie się rozkręca, to jednak uważam, że serial bije ją na głowę i zdecydowanie ma to "coś", czego powieści Dobbsa zwyczajnie brakuje. Jest po prostu nieszablonowy i pełen tak świetnie nakreślonych postaci, że nie sposób przejść obok niego obojętnie, a Kevin Spacey to już wręcz przeszedł samego siebie <3

Polecam zatem gorąco serial, a książkę to już według własnego uznania ;)

 

Komentarze

  1. Kurcze, a ja nie znam ani serialu, ani książki. Serial mnie nawet ciekawi, ale nie mam czasu na jego oglądanie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo uwielbiam serialowego Underwooda, że nie sądzę, by podobne emocje wywołał jego mniej charyzmatyczny odpowiednik książkowy. Był taki czas, że bardzo chciałam tę książkę przeczytać, ale teraz nie jestem tego pewna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Twoją opinią i sama zdecydowanie polecam serial, nie książkę. Drugi tom całkowicie zabija postać Francisa i ta nikła iskra, którą ma książkowy bohater, całkowicie gaśnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz