Tytuł: "Gwiazd naszych wina"
Autor: John Green
Liczba stron: 312
Wydawnictwo: Bukowy Las
Okładka: miękka
Wymiary: 13,5x21,0
Książek coraz więcej, czasu coraz mniej... Udało mi się przeczytać przed obejrzeniem filmu. Trochę się przed tą lekturą broniłam, bo z założenia jest smutna. Nie to, żeby było coś złego w smutku, ale czasami człowiek ma go zbyt blisko siebie na co dzień, by jeszcze chcieć go potęgować przygnębiającą lekturą. Ale jednak. Zdecydowałam się na to i książka obroniła się w kategorii "dedykowana młodzieży".
Hazel jest chora i to chora na śmierć. Nadzieja na wyzdrowienie jest nikła i pewnie dlatego dziewczyna uczęszcza na spotkania grupy wsparcia. Pewnego dnia poznaje Augustusa, chłopaka chorego na śmierć tak samo jak ona. Coś tych dwoje do siebie przyciąga i nietrudno się domyślić, że ich znajomość przerodzi się w coś więcej.
Tyle było szumu wokół tej książki. Czy słusznie? Pomimo trudnego tematu, jakim jest śmierć i pomimo wieku bohaterów ta książka nie jest aż tak banalna i sztampowa, jak mogłaby być. Autorowi udaje się wywołać nią coś ważnego u czytelnika - ogólnie rozumianą refleksję. Bardzo mi się to podobało. Podobnie jak ironia, zarówno w ustach bohaterów, jak i podyktowana procesem, który umownie nazywamy życiem. I jeszcze ta normalność. Dzięki niej możesz uwierzyć, że ta historia mogła wydarzyć się naprawdę.
Jak już zaczniesz, to czytasz i czytasz. Czasem jakąś łzę uronisz, czasem się uśmiechniesz. I jeśli znajdziesz chwilę, to na pewno nad nią podumasz. Polecam.
Autor: John Green
Liczba stron: 312
Wydawnictwo: Bukowy Las
Okładka: miękka
Wymiary: 13,5x21,0
Książek coraz więcej, czasu coraz mniej... Udało mi się przeczytać przed obejrzeniem filmu. Trochę się przed tą lekturą broniłam, bo z założenia jest smutna. Nie to, żeby było coś złego w smutku, ale czasami człowiek ma go zbyt blisko siebie na co dzień, by jeszcze chcieć go potęgować przygnębiającą lekturą. Ale jednak. Zdecydowałam się na to i książka obroniła się w kategorii "dedykowana młodzieży".
Hazel jest chora i to chora na śmierć. Nadzieja na wyzdrowienie jest nikła i pewnie dlatego dziewczyna uczęszcza na spotkania grupy wsparcia. Pewnego dnia poznaje Augustusa, chłopaka chorego na śmierć tak samo jak ona. Coś tych dwoje do siebie przyciąga i nietrudno się domyślić, że ich znajomość przerodzi się w coś więcej.
Tyle było szumu wokół tej książki. Czy słusznie? Pomimo trudnego tematu, jakim jest śmierć i pomimo wieku bohaterów ta książka nie jest aż tak banalna i sztampowa, jak mogłaby być. Autorowi udaje się wywołać nią coś ważnego u czytelnika - ogólnie rozumianą refleksję. Bardzo mi się to podobało. Podobnie jak ironia, zarówno w ustach bohaterów, jak i podyktowana procesem, który umownie nazywamy życiem. I jeszcze ta normalność. Dzięki niej możesz uwierzyć, że ta historia mogła wydarzyć się naprawdę.
Jak już zaczniesz, to czytasz i czytasz. Czasem jakąś łzę uronisz, czasem się uśmiechniesz. I jeśli znajdziesz chwilę, to na pewno nad nią podumasz. Polecam.
Czytałam jakiś czas temu. Byłam zaskoczona, ale bardzo przypadła mi do gustu. W tej chwili jestem po drugiej książce Greena "Papierowych miastach" - recenzję zamieściłam wczoraj, więc wpadaj, czytaj...
OdpowiedzUsuńCzytałam, bo byłam nieco zmuszona. Zawiodłam się po Papierowych Miastach. Najgorsza nie była, ale najlepsza też nie.
OdpowiedzUsuńU mnie recenzja tej książki pojawi się jutro. ;)
Pozdrawiam,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Przypomina mi to trochę taką niemiecką komedię pt. "Gdzie jest Fred?". Pod płaszczykiem komedii czy romansu można właśnie dotrzeć do innego świata, świata ludzi chorych czy w jakiś inny sposób od różniących się od większości... I wtedy warto zadać sobie pytanie: czy aż tak bardzo są inni?
OdpowiedzUsuńOj tak, jak zaczniesz tę książkę, to nie ma szansy na odłożenie jej na bok. Niesamowita historia, jedyna udana w dorobku Greena. Cieszę się, że odnalazłaś w niej coś ważnego.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam okazji jej przeczytać. Moja przyjaciółka czytała i również poleca, więc chyba w końcu przeczytam. Nie wiem dlaczego, ale jak w okół jakiejś powieści robi się tyle szumu to, aż nie mam ochoty tego czytać. No cóż... nigdy nie mów nigdy ;)
OdpowiedzUsuńhttp://myenchantix.blogspot.com/