"Znachor" Tadeusz Dołęga-Mostowicz

W trzech słowach: literatura polska, językowy kunszt, wzruszająca



Film, czy książka?

Historia opisana w książce każe mi zabrać Was prosto do jej ekranizacji. Film o tym samym tytule wyreżyserowany w 1981 r. przez Jerzego Hoffmana uwielbia mój ojciec i jest to jeden z tych filmów, które i ja pamiętam z dzieciństwa. Co zabawne widziałam go jedynie fragmentami - za każdym razem inne sceny. Lekturę kończę jednak z solidnym postanowieniem obejrzenia ekranizacji w całości. A wy? Kto czytał, a kto oglądał?

Ból głowy vs. ból istnienia

Główny bohater to prof. Rafał Wilczur - wsławiony warszawski chirurg, który zdaje się mieć świat u swoich stóp. Robi zawrotną karierę, opływa w dostatki, a w domu czekają zawsze na niego kochająca żona Beata i córka Mariola. Wszystko jednak zmienia się w mgnieniu oka, gdy w ósmą rocznicę jego małżeństwa w domu zamiast ukochanej zastaje wstrząśniętą służbę i list. Żona go porzuciła! W dodatku zabrała ze sobą ich jedyne dziecko. Zrozpaczony prof. wychodzi z domu i w amoku rzuca się w objęcia alkoholu, by w nim próbować topić swoje smutki.

I gdyby tylko skończyło się to bólem głowy nie byłoby by, ot i całej tej sprawy. Ale wraz z niedogodnościami dnia następnego (nadmierne spożycie wysokoprocentowych trunków nigdy nie wychodzi na zdrowie) przyszła i amnezja. Odarty z godności i mizernego skrawka posiadanego przy sobie majątku profesor budzi się w dość nieprawdopodobnych okolicznościach. Głowa boli nie tylko od szumiącego w niej jeszcze alkoholu, ale i od urazu, którego nie pamięta. Nie pamięta również kim jest ani gdzie się znajduje.

Znachor

Tak rozpoczyna się wędrówka człowieka znikąd i donikąd. Człowieka, który nic od życia nie oczekuje i nie rości sobie żadnych praw. Zmuszony przybrać fałszywe nazwisko zwie się od teraz Antonim Kosibą i po wieloletniej tułaczce osiada w młynie Prokopa Milelnika w pobliżu miasteczka Radoliszki. Tam też, gdy wychodzą na jaw jego umiejętności przezwany zostaje znachorem, a ludzie tłumnie spływają do niego z prośbą o pomoc.

Piękno lektury o niespiesznej codzienności

Chociaż przewracając każdą kolejną stronę musiałam uważać na odrywające się kartki i tłumić potrzebę kichania, to wiem że było warto. Zakochałam się w tej książce. Kompletnie przepadłam i w historii i języku, którym jest napisana. Tak pięknym i niezwykle sugestywnym, że aż otula on człowieka podczas lektury i przynosi spokój. Trudno jest mi to wytłumaczyć, ale taka niespieszność życia wynikająca m.in. z braku dostępu do współczesnej technologii, która zawładnęła już dzisiaj całkowicie naszymi umysłami, jest czymś, co nadaje codzienności zupełnie inny wymiar. Aż zatęskniłam do wakacji spędzanych w dzieciństwie na wsi u babci...

Refleksja

Ta książka wywołała we mnie niesamowicie dużo emocji i refleksji. O tym, jak niewiele i jednocześnie wiele potrzeba człowiekowi do życia. Niewiele rzeczy materialnych, ale wiele miłości i obecności drugiego człowieka. O tym, jak w mgnieniu oka życie może się nieodwracalnie zmienić, ale też o tym jak to człowiek może zmieniać życie swoje i innych. O tym, że pieniądze nie są wartością samą w sobie, ale jest nią nasza życiowa postawa wobec nich.

Z jednej strony ta historia, choć nieprawdopodobna, może się wydać czytelnikowi lekko banalna. Nie ma tu żadnego suspensu, ponieważ od początku wiemy, kim tak naprawdę jest tytułowy znachor. Jednak z drugiej strony paradoksalnie dodaje to całej historii pewnej dramaturgii. Oczywiście efekt jest silniejszy, dla czytelników niezaznajomionych z ekranizacją, a tacy jak zgaduję są w mniejszości. Niemniej jednak, nawet jeśli film znacie bardzo dobrze, to zdecydowanie warto sięgnąć do jego papierowego pierwowzoru.


Tytuł: "Znachor"
Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Liczba stron: 333
Wydawnictwo: Artystyczne i Filmowe

Chomikometr: 8/10

Komentarze